Z żuławskiego dziennika terenowego - 2008
Anna Weronika Brzezińska
A my z Wiktorią i Gosią wyruszyłyśmy na wywiad z ludową poetką. Obawiałam się tego wywiadu – pamiętając występ na konferencji w Gdańsku... to nie mogło dobrze wyglądać. Wiktoria jeszcze dodatkowo uprzedza o tym, że pani jest gadatliwa – ustalamy szybko plan wywiadu: najpierw muzealna karta twórcy, potem inspiracje do twórczości, na końcu śpiewanie.
Jedziemy przez Kmiecin, droga beznadziejna, bo po bruku, ale jaka piękna wioska – na środku kościół z drewnianą wieżą, wokół której jest podcień. Kilka domów starych, z elementami pruskiego muru, zapach lip. Potem kawałek drogi krajową 7 (masakra) i już w prawo, na wsie i pola. Od razu na początku klasyczna żuławska zagroda ze ścianą ogniową. Z oddali robimy zdjęcia. Wiktoria ma problemy z rowerem, prosimy o pomoc miejscowego, który mija nas na rowerze. Przy okazji pytamy o drogę, wskazuje nam trzy..... żadnej nie zapamiętujemy, jedziemy trochę na intuicję, trochę jak nam się podoba – przez płyty, pola, błoto. Wreszcie jest słońce, kiczowate pejzaże, zapach zaoranej ziemi, człowiek na traktorze. Dojeżdżamy do szosy i szybko jesteśmy w Wiercinach.
Dom Hanny Florek ma niebieski dach – niebieski jak żuławska woda, czy jak niebo nad Żuławami? Na podwórku zwierzaki – koty, psy... kotka zamknięta w piwnicy, bo ma ruję. Tak się nauczyła, że jak ma ruję to nie miauczy, żeby cichcem na chłopaków latać. Ale pani Hania ją cap – i do piwnicy.
W pokoju wszystko przygotowane – nagrania, wycinki z gazet, zdjęcia, 2 sosjerki i metalowy kubek. Na początku odpowiadała trochę automatycznie, jakby nauczona udzielać odpowiedzi jakich oczekuje rozmówca (dziennikarz? Etnograf Super Specjalista od wszystkiego?). Bez skrępowania opowiada jaka była zdolna, utalentowana itp.
O dziwo – nie jest to krepujące ani żenujące. Hanka po prostu taka jest – konkretna, pewna siebie – a dlaczego nie? Nagrywamy piosenki – podkład umca umca, pani Hania przebrana w strój żuławski tańczy, robi miny, tiru riru. Absurdalna sytuacja – 4 kobiety w jednym pomieszczeniu , jedna śpiewa, reszta słucha i stara się zachować neutralny wyraz twarzy, ale jednak podrygujemy w takt muzyki. Nastrój nieskrępowania udziela się.
Koniecznie musimy jechać na śluzę, bo tam jest tak pięknie... Jedziemy na rowerach przez wieś – jak koleżanki. Po drodze w sklepie jest kierowca, który przywiózł rano babki z sanepidu. Już cała wieś wie, że pochorowała się wycieczka. Teoria kierowcy jest taka, że studenci pili tanie piwo z Biedronki.
Jedziemy polami do śluzy. Jest tak pięknie, rozlany Nogat, śluza, niedaleko stare domki, w których mieszkali i mieszkają śluzowi. Rozmawiamy z panią Małgosią, której ojciec pilnował śluzy a teraz ona. Prowadzi nas do jazu, słońce świeci, a my jesteśmy małą kropeczką na mapie świata, gdzieś tam kosmos, a my tutaj.
Przychodzi pijak, coś gada o wrzucaniu rowerów do kanału, bo nie wolno i nie wolno. Pani Hania wdaje się w pyskówkę, wygaduje, że na niego doniesie itp.
Jedziemy z powrotem, Hanka nas odprowadza na drogę wyjazdową, po drodze dogadujemy się, że pomoże studentom. Mijamy 3 świetne kapliczki.
I nagle stary dom.... Pani Zosia z wnukiem Radkiem, kotem i psem na wakacjach i resztą zwierzaków. Oglądamy wnętrze domu, pachnie czosnkiem, z którego powstanie lekarstwo na żyły (czosnek, cytryna i miód). Dom jest ogromny, zaniedbany i zagracony, taki trochę nie kochany. Trudno pewnie zachwycać się domem, w którym zimno, wilgotno i trochę strasznie. Czuć ducha dawnych gospodarzy....
Jedziemy dalej, trafiamy do domu potomków z Wileńszczyzny. Na podwórku wyskakuje na nas ogromny pies. Ale to dobry dom – koty są zdrowe i mają obróżki. Rozmowa jest bardzo chaotyczna, gadamy jedni przez drugich, poruszamy tysiące wątków. My się mieliśmy spotkać – posłuchać, wygadać się, docenić, wzajemnie zadziwić i zachwycić.
Wracamy w końcu, po drodze zarośnięty cmentarz mennonicki. To przykre, ale nie robi na mnie wrażenia. Po wysłuchaniu tylu opowieści o ludziach, zetknięciu z emocjami, takie martwe (dosłownie) miejsce i zapomniane nie wzrusza mnie, nie mam już siły zastanawiać się. Oni tu byli i koniec, teraz są inni, których losy zbudowały te ziemie, budują cały czas. I nie są garstką, są siłą i potęgą. Wiosna ludów, proszę państwa.
Od razu jedziemy na obiad, szybkie zebranie, po drodze koniak na zabicie bakterii.
Jest dobrze – Panie Gospodarzu.